Jestem Bugiem, uświadom to subie

Kiedyś popłynę z Bugiem, w jego cichym żywiole będę rwał brzegi, aż runą nienawistne fora uprzedzeń. A może… a może już jestem Bugiem, i wyszarpałem już szmat czasu z koryta doświadczeń. Lśnią w meandrach tylko moje myśli, bez których nie ma mowy o charakterze, o osobowości.

Dziś jestem piosenką

Płynę z nurtem kocich łbów, w żyłach płynie eteryczna spadź odurzenia. Fale chłodu chłoszczą moją zapijaczoną mordę, gdzieś w moim umyśle jeszcze gra przestraszony głos rzecznika prasowego policji: „…ale nie podajemy takich informacji, proszę zrozumieć”.

Nie rozumiem właśnie, ale to już przebrzmiała melodia, bo wydusiłem parę nutek… więc luz. Szkoda, że nie mogłem nic sensownego z tego skomponować. Mozart ze mnie żaden, ani Beethoven. Jedno mnie pociesza, nie jestem głuchy jak ten ostatni, może głupi, ale z tym da się żyć, nieprawdaż? Więc chodzę i wkurzam ludzi…

Dziś jestem świderkiem…

Promieniowanie gamma makaronu z Tesco prawie dziś mnie zabiło. Na moich – no muszę to powiedzieć – pięknych oczach rozegrała się symfonia katastrofy z świderkiem w roli głównej. Z uszkodzonego pancerza zaczęły wypełzać quasiistoty, masowo opuszczały matnię, rozsypując się bezwładnie i bezładnie. Próbowały „być”, ale jedyne co potrafiły – to tylko zafajdać podłogę i wkur… „specjalne jednostki sprzątające”. Niczym niedoszłe ludzkie płody, skończyły w organicznym (ograniczonym?) śmietniku. Ich małe „organizmy” powlókł niebieski worek, nie czarny. A to ci barwy życia, hehe.

Dziś jesteś czy wydarzyłeś się?

Problem trudny do ustalenia. Czy wydarzyłeś się jak ta piosenka, czy jesteś jak ten makaron w Tesco? Istniałeś, czy tylko próbowałeś „być”? Twoje życie się wydarzyło czy to życie próbowało się wydarzyć?

Wbrew pozorom jest różnica.

Śmierć idealisty

Ogólnie o ogóle (w ogóle)

Dostaną tę pierdoloną skibkę chlebka, ten ochłap, zrzut z pańskiego stołu – i się cieszą, i już niczego więcej nie chcą. Aby miseczka była pełna, dupka podtarta, i już są we władzy bezczynności, a władzy tak władza – najlepszą! Po co walczyć o coś jeszcze? Po co coś zmieniać?! Mam kromeczkę i czystą dupeczkę… bajera, więc o co chodzi?

Brzemię stagnacji

Niezdolni do niczego ponad to co robią, by zarobić na tę przysłowiową pajdę i ją zeżreć z zwierzęcym apetytem wygłodniałego padlinożercy. Godzą się na porządek pański – chamów, którzy ustanawiają prawo i stoją ponad nim. Ci tworzą aglomeracje ciemnoty, bo sami nie są zbytnio rozgarnięci, ale na tyle kumaci, by nie dać się zrzucić z piedestału bydła, które ciągnie bezmyślnie swój kierat niczym nieuchronne koło losu, koło układzików, koneksji. Zatrzymali świat małych ludzi, a tych większych wyskrobali z macicy społeczeństwa. Kto ma zmienić ten próchniejący porządek?

Mityczny wybawiciel

Niestety, nie ma siły, która przebije się przez zbrojony beton pustosłowia, nie ma nadziei, która otrze czoło w wysiłku, by osiągnąć cel. Wszystko zdaje się nienaruszalne. Nawet granit da się ukształtować, wydobyty z największej głębi diament, ale nawet najlepszy wirtuoz dłuta w gównie nic nie wyrzeźbi. Amen.

 

 

 

Powroty, zwroty i wywroty

Benek nie żyje. Zakopałem go. Spoczywa w pokoju między sosnową komodą z Ikea a – mniej melancholijną i jeszcze mniej metafizyczną – zwykłą ścianą. Po prostu zaczynał podśmierdywać trupim jadem. Walał się i przeszkadzał w dobie moich przeprowadzek w obrębie kraju. Wędrówka brudów była jego ostatnią drogą jaką pokonał w swym kruchym elektronicznym życiu. Poza tym nikt mi nie powiedział, że nie można trzymać zwłok w szafie, a co dopiero je przewozić pociągiem. No nic, człowiek się uczy na własnych błędach.

Piętno śmierci Benka odczuwam do tej pory. Mam zaległości w cyberprzestrzeni. Googleboty nie mogły wyśledzić mojej aktywności, byłem i nagle nima mne… Ponadto moja nieobecność wzbudziła nieoczekiwane zainteresowanie. Układano kwiaty, palono znicza i zioło pod drzwiami. Właściciel stancji, któremu za bycie świnią – nieoddającą kaucji – nie opłaciłem rachunków za dwa miechy i uciekłem, zaczął do mnie wydzwaniać bym wrócił; mówił, że zbłądził, i że ja też zbłądziłem, że mi wybacza, że w ogóle jak to? – Nie ma już mnie i Benka? Dobiegały także mnie słuchy o opiewających  poległą płytę główną pieśniach, o starganej ukropem karcie graficznej…

Ostatnio dzwonił telefon. Patrze, a to mój ziomeczek – Bill Gates. Pytał: o co kaman? Where are you kur*?  – Aż się wzruszyłem na samo wspomnienie. Z kolei Mark Zuckerberg od biedy naskrobał esa, że na fejsie go już nie ma, i że już nikt nie wystawi mu komcia, ani, że już nikt go nie polubi. Mam to gdzieś, bo i tak go nie trawiłem. Zawsze pytał, czy lubię to, czy lubię tamto, czy lubię go… Już wtedy powinniśmy się kapnąć, że ma coś z tym „lubieniem”. Chyba nikt go nie lubił.

Życie. Teraz mam wprawdzie Pececiaka Dellka. Szybko śmiga, zasuwa jak nigdy Benek, jednak tęsknię za jego zawiechami, niesprawnymi wejściami, brudną i wytartą klawiaturą. Gdybym miał serce, to by mi z pewnością pękło. Zatem dobrze, że nie mam, mogę przynajmniej jakoś z tym żyć.

Aria Awarii

Tagi

, , , , ,

Był moim przyjacielem, kompanem, niemalże miłością z drugiego tłoczenia. Razem ze mną napisał licencjat, potem „męczyliśmy” magisterkę. Tyle bronksów strzeliliśmy wspólnie, tyle filmów wchłonęliśmy. Razem przeżywaliśmy pierwsze uniesienia, razem – pierwsze fascynacje. A ta muzyka… tylko on wiedział co lubię, zawsze wiedział co „zapodać” na trąbkę Eustachiusza… A dzisiaj? – Dzisiaj cisza.

Pamiętam jak wyprowadzałem go na spacery na uniwersytet, gdy biegliśmy desperacko do mpków. Tyle zrealizowanych projektów, tekstów, tyle wspomnień… Uroniłbym łzę, ale nie wypada… bu.

Ile bym dał, żeby to był tylko blue screen… albo żeby padł mi tylko system. Nie mogę nawet poprzeklinać na Windowsa. Pozostało mi tylko czarne okno, czarny ekran monitora i sfajczona karta graficzna… Żegnaj Benq, żegnaj Benek… Choć byłeś R56, dla mnie byłeś numerem jeden:)

Kursywą bardziej pochyłą

 Generalnie nie powinno się publikować dwóch postów jednego dnia – w myśl mistrzów blogowania… Należy pisać regularnie, 2-3 razy w tygodniu…. Tekst ma być użyteczny z punktu widzenia czytelnika… Taki sposób pisania zapewnia regularne odwiedziny… Pewnie mają rację mentorzy, ale…

Słodko

Dzień piękny, słoneczny, lecz nie zbyt gorący. Słowem: optymalnie. Idzie parka za łapkę, tam dalej jedzie żeluś merolem… Na chodniku leżą rozrzucone truskawki. Jakaś laska je rozsypała. Chwilkę postała, rozejrzała się czy ktoś widział, poszła.

Kakofonia – gdzie się podziała Istota Rzeczy?

Pewnie dziś w „Widowiskościach” TVP, „Zdarzeniach” Polsatu czy „Fucktach” TVN-u znów zobaczę żrące się partie, jakieś kataklizmy; zostanę zbombardowany kretyńskimi niepotrzebnymi treściami żołądkowymi. Oglądając to wszystko odnosi się wrażenie, że jest się całemu w rzygach. Tandeta bez smaku i gustu. Na studiach uczą, że media operują przedramatyzowanym obrazem rzeczywistości; iż już nie ma czegoś takiego jak informacja, tylko infotainment. Media mają Cię bawić tragedią. Spoko.

Znów chodnik…

Baba z dzieckiem mówi do drugiej, że kiedyś za 5 dych można było zrobić 2 torby zakupów, a teraz? – Pani kochana, z malutką siateczką zapierdalam. Nawet piwka nie kupię… Księdzu na tacę rzadko daję… – Myślę: dramatyzuje, bo browar na dnie „siateczki” świeci jak „psu jajce”.

Nie dziwny, tylko bidny ten świat…

Wracam. Te same truskawki, które jakieś 30 min temu wysypała dziewczyna, teraz zbiera jakaś kobieta. Zbiera nie po to, by sprzątnąć, lecz by je – chyba – zjeść! Wstaje, szybko się zwija, wygląda wręcz jakby szykowała się do ucieczki. Na nikogo nie patrząc, nie podnosząc wzroku, odchodzi pośpiesznie jakby się wstydząc.

W necie sie plecie…

Tu jakiś artykuł o Bracie Pecie, Grycankach, Hiltonkach itp. O! – I John Dup jest… O! – Meg Baran… Jeee… O! – Nie ma nic o zwykłym obywatelu… Może to i dobrze, bo to brzyyyyyddaaaaal i nuuuuda.

Dzwonek do drzwi

– Dasz pan coś do jedzenia, cokolwiek: jajeczka, chleb, kiełbasę. – Zaniemówiłem. Kobieta, mogłaby być moją babcią, nie prosiła mnie o pieniądze, chciała coś do jedzenia. Idę do lodówki. Kurwa, jak na złość pusta. Wziąłem co było, ale bardziej było mi to wstyd dawać, niż jej to brać. Pewnie nie uwierzyła, że rzeczywiście akurat nic nie miałem.

Patrzeć i nie widzieć

Co z tego, że patrzę, ale nie widzę; czasem dostrzegę, a nawet widzę, ale nie rozumiem. Co z tego, że zrozumiem, ale nie umiem albo nie mam możliwości pomóc.

Szlag mnie trafia…

Zakon kryminalistek kusych

Tagi

, , ,

Na skrajach lasów tuż przy drodze, niczym grzybiarze, odziane w skromne szaty – skąpe kuse szmaty – prowadzą zażartą krucjatę przeciwko uciskowi członków ich zgromadzenia, ciasno spiętym spodniom i zatrzaśniętym rozporkom. Wysłuchają zbłąkanych, jeśli znają język – to nawet zrozumieją oraz ulżą im w ich cierpieniu. Odpłatnie, nauczają przejezdnych tirowców, taksówkarzy oraz amatorów „boczniaków”; dają nauki przedmałżeńskie, w trakcie pożycia małżeńskiego, a także pomałżeńskie; dają nie tylko nauki…

Ich działalności przyświeca znamienity mecenas, bardzo wartościowy pan – Zygmunt Stary, herbu Dwustuzłotówka. Na straży ich bezpieczeństwa stoi zaś – brat zakonny (jakiś Opat czy Opadł… nie pamiętam), herbu czarna BeEmKa (ewentualnie golf 3). Nie straszne im są siły „niemyte”. Rozprawią się z każdą kreaturą, każdym demonem, oczyszczą nikczemną du… ę; uwolnią dzikie żądze, wezmą na klatę, poskromią i połkną.

Pracują całą dobę, oddają się swemu zajęciu bez pamięci, dosłownie całą sobą. Ważna jest miła aparycja, dogłębna znajomość języków, kreatywność oraz doświadczenie.

Zbliża się EURO, czas żniw. Przyda się każda para rąk, żeby nie powiedzieć ust… Zakon powinien mobilizować swoje siły, a tymczasem dysponuje jedynie luźnymi formacjami. Czy rozwarte szeregi podołają wyzwaniu?

Diament fotonów

Tagi

, , ,

Upał. Na sklepieniu wisi biały sprawca. Piesi pod woalką optycznej zwiewności brodzą w bursztynowej spadzi żaru. Ociężałe minuty rozciągają się na dekady. Powietrze stoi, czas wyhamowuje. Rzeczywistość skrapla się przed oczyma mirażem przepalonych fotografii.

Po nieprzyzwoicie – w swej rozciągłości – rozwiązłej zimie, dalej słychać narzekania, że – tym razem – malkontentom jest za gorąco. No, a jak ma być u progu lata, do diaska? – Zimno? Chyba dobrze, że wreszcie mamy pogodę.

Dzieci to mają zawsze radochę; nie ma znaczenia pogoda: czy to deszcz, czy słońce, czy śnieg. Tylko durne matki wrzeszczą na nie, bo im się nie chce potem prać po „gówniarzach”, gdy te taplają się niesfornie w bagnie. Baby – dajcie żyć potomnym, bo będą narzekać jak ich poprzednicy, tak jak wy. Bądźmy czasem jak dzieci. Niech żadna pora roku nie oznacza katastrofy. Prawdziwe – i znacznie bardziej destrukcyjne – chmury wiszą nie nad nami, lecz w nas. Więcej słońca, droga społeczności. Idę się prażyć.

Lubię to

Tagi

, ,

Chcesz być fajny/a? Kliknij: „Lubię to”. Chcesz polansować się w sieci jako „lubiejący to” jegomość, to musisz klikać. Teraz tak wygląda zdobywanie szacunku na „web-dzielni”.

– O, ona to kliknęła… Więc ja też muszę, niech widzi, że też to lubię. Coś nas łączy…

Jak nie klikniem, to odwykniem…

Dlaczego ludzie to klikają? Dlaczego ja też kliknąłem? „Patrzcie: Lubię to (ten, tą, tę) np. artykuł, stronę, firmę… Co z tego?  Bo chciałem zobaczyć siebie w fanboxie? Bo to jakaś forma terroru, i tak trzeba? Czy nie stajemy się ofiarą panmarketingu?

Larwa konformizmu

Tak, tak, to nic innego jak ten śmieszny konformizm. W sieci, jak w każdej innej rzeczywistości, poddajemy się masowemu pędowi. Nie umiemy być oryginalni, a może – nie możemy, bo wypadniemy z pola widzenia społeczności. Jak nie będziemy się udzielać jak wszyscy, to tak jakby nas nie było w ogóle. Czy rzeczywiście nas nie ma? Z pozoru odbiegłem od meritum wpisu, ale tylko z pozoru.

Kultura klikania

Zasada jest podobna jak w przypadku sytuacji, gdy grupa ludzi rozmawia o czymś co widzieli, obejrzeli, zagrali. Otóż ten kto – nie widział, nie obejrzał, nie zagrał na kompie – nie ma o czym rozmawiać z pozostałymi, jest jakby wykluczony, bo nie postąpił jak reszta, bo czegoś „nie obejrzał”. Analogicznie, jeśli czegoś nie lubisz, to Cie nie ma, jesteś marginalizowany, a jeśli Twoja strona internetowa nie jest „klikana” to też jej nie ma (mojej i tak nie ma:)).

Jebię to

Jesteś na „fejsie”, oglądasz „słit focie” – najlepiej z dzióbkiem i dekoltem jak Panorama Racławicka, widzisz zdjęcia jakiejś dziewczyny. Kliknąłbyś: „Jebię to”? A jaki komentarz dać w takim wypadku? Nie daj Boże, oglądasz zdjęcia jakichś zwierząt, to też kliknąłbyś: „Jebię to”? To tylko hipotetyczna sytuacja, która ma uwydatnić absurd „klikania”.

Całe szczęście nie ma możliwości kliknięcia „Jebię to”. Przecież byłaby to spirala przemocy, jakby tak wszyscy wszystko „jebali”.

Jakieś pomysły na zastąpienie wyrażenia: „lubię to”?

———————————————————————————————————

Wyrażenie: „Jebię to” zostało wykorzystane w celach dydaktyczno-publicystycznych i nie należy poczytywać go jako wulgaryzmu. Z góry przepraszam wszystkie grupy społeczne (mniejszości blokowe, ortodoksyjnych przedstawicieli wyznań stadionowych, matki z dzieckiem, zgromadzenia pod wezwaniem św. taty Tadeusza, cesarza Tuska i jego świtę itd.), które mogą poczuć się urażone niniejszym tekstem, ale niestety: „Je*** to”.